Pisałam ten tekst w 2017 roku z perspektywy kogoś, kto, chciałoby się powiedzieć, kilka miesięcy wcześniej opuścił ośrodek. W języku psychoterapeutów zajmujących się nałogami mówi się tak o kimś, kto przedwcześnie zrezygnował z leczenia w stacjonarnym ośrodku leczenia uzależnień. Jeśli chodzi o mnie, kilka miesięcy wcześniej, po 12 latach, zmieniłam miejsce pracy z publicznej placówki służby zdrowia, jakim był stacjonarny oddział dla osób uzależnionych w SP ZOZ Nowy Dworek, na prywatny ośrodek oferujący pacjentom psychoterapię indywidualną i grupową – Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. Wygłosiłam ten tekst na III Międzynarodowej Konferencji Polskiego Stowarzyszenia Integracji Psychoterapii „Integracja psychoterapii w dezintegrującym się świecie” w 2017 roku.
Wracam do tego tekstu, ponieważ jest aktualny.
Wracam do niego, kiedy superwizuję zespoły w ośrodkach i poradniach leczenia uzależnień. Psychoterapia grupowa jest bardzo skuteczną i ważną metodą leczenia uzależnienia. Moglibyśmy uznać, że fakt, iż kobiety stanowią jedynie od 5% do 34% wszystkich pacjentów poddawanych specjalistycznemu leczeniu uzależnień, oznacza, że mniej kobiet się uzależnia.
A przecież w Europie każdego roku szacunkowo 30 000 kobiet w ciąży przyjmuje opiaty – opiaty, których spożycie stale maleje – więc można sądzić, że są jeszcze użytkowniczki innych środków oraz kobiety, które aktualnie w ciąży nie są. Te proporcje oznaczają jednak tylko tyle, że kobiety nie otrzymują takiej pomocy jakiej potrzebują.
Nadal, mimo wysiłków wielu osób, nie ma sposobu na to, że w ośrodku leczenia uzależnień bardzo łatwo o retraumatyzację, gdyż w jednej grupie mamy często i ofiary, i sprawców przemocy, negatywne przeniesienie łatwo się rozwija, uczestnicy i uczestniczki grup tak jak łakną bliskości, tak jest ona dla nich źródłem przerażenia i bardzo trudnych wspomnień, terapeuci podlegają silnym procesom przeciwprzeniesieniowym, a system leczenia daleki jest od ideału.
Jeśli do powyższych faktów dołożymy lęk, że w przypadku zgłoszenia się, zostaną im odebrane prawa rodzicielskie, większą, niż w przypadku mężczyzn stygmatyzację, oraz obciążenie problemami współwystępującymi, staje się jasne, że kobiety mają bardzo poważne powody, by z trudem podejmować decyzję o leczeniu.
Wspomnienie tej grupy pojawia się, gdy słucham 20 odcinka podkastu Adama Bodnara, w którym rozmawia on z Renatą Durdą o Konwencji Stambulskiej. Pani Renata mówi w nim, że w Polsce nadal „nie mamy informacji o zjawisku przemocy, w rodzinie która będzie niepodważalna i wiarygodna, czyli oparta na porządnych badaniach i porządnym monitoringu, na danych statystycznych zbieranych w trakcie realizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie i krajowego programu przeciwdziałania przemocy w rodzinie”, że nadal nie wiemy, ile osób rocznie ponosi śmierć w wyniku przemocy w rodzinie.
Wracam też myślami do uczestniczek tej grupy, gdy czytam „Strach ucieleśniony” Bessela van der Kolka. Czytam w nim, że kiedy przygotowywałam wystąpienie, dawno już były znane wyniki badań z 1990 roku prowadzonych przez Roberta Andę i Vincenta Felittiego, które ujawniło, że „traumatyczne przeżycia w okresie dzieciństwa i dojrzewania są o wiele częstsze, niż można by się spodziewać”, mimo, że uczestnikami badania (w którym wzięło udział 17 421 osób) byli w dużej mierze biali przedstawiciele klasy średniej, dobrze wykształceni i o stabilnej sytuacji ekonomicznej. Badacze odkryli, że trudne doświadczenia nigdy nie są pojedynczymi faktami. „(…) trudne przeżycia są powiązane, choć zwykle bada się je osobno. Ludzie na ogół nie wzrastają w rodzinach, gdzie brat siedzi w więzieniu, ale cała reszta jest w porządku. Nie żyją w gospodarstwach, gdzie matka jest regularnie bita, ale poza tym jest klawo. Przypadki maltretowania nigdy nie są czymś odosobnionym. Zaś z każdym przykrym przeżyciem rośnie góra późniejszych złych skutków.” Już wtedy było wiadomo, że u osób, które doświadczyły traumatycznych przeżyć relacyjnych czy przemocy, prawdopodobieństwo używania narkotyków rośnie wykładniczo.
Tekst ten opisuje prowadzoną przeze mnie grupę wsparcia dla kobiet, odbywającą się w stacjonarnym oddziale leczenia uzależnień w publicznej placówce służby zdrowia, przy jednoczesnym udziale pacjentek tej grupy w innej grupie terapeutycznej i społeczności. Napisałam we wstępnie do niego, że opowiem w nim o połączeniu struktury, jaką nadaje program leczenia w stacjonarnym ośrodku leczenia uzależnień, z psychodynamicznym rozumieniem uzależnienia. Bardziej istotne jest, że powstał dzięki kobietom, które w tej grupie uczestniczyły. Panie wyraziły zgodę, by o tej grupie opowiadać i ją opisać. Bardzo jestem wdzięczna za tamto doświadczenie i za Waszą zgodę.
Tutaj możesz pobrać tekst wystąpienia Magdaleny Kotyzy „Grupa jako schronienie”